Informacja

Pragnę poinformować zarówno osoby pragnące dołączyć do bloga, jak i obecnych członków, że akcja bloga nie rozgrywa się w czasach współczesnych. Czasy panujące w 79. roku Ery Zmian odpowiadają mniej więcej ziemskiemu średniowieczu. Proszę o tym pamiętać przy wypełnianiu formularzy i pisaniu opowiadań.
Dziękuję.

środa, 13 stycznia 2016

Opowiadanie Niamh

(ciąg dalszy opowiadania Domeniki)

 W normalnych wsiach nastanie poranka oznajmiał kogut, piejąc donośnie. Lecz osadę Yvenreill można było określić niemal każdym przymiotnikiem, tylko nie słowem "normalna" właśnie.
 Niamh nie była więc zbyt zdziwiona, gdy z przedpołudniowej drzemki wyrwał ją dziwnie głośny skrzek wiwerny. Była za to zdziwiona, jak blisko niej znajdowała się bestia.
 Gdy uniosła powieki, jej oczom ukazało się podgardle stworzenia. Najwyraźniej wiwerna... patrzyła  na coś w oddali, nie zdając sobie sprawy z obecności człowieka śpiącego tuż pod jej łbem. Jutrzenka z całej siły starała się nie krzyczeć.
 Powoli wyczołgała się spod szyi zwierzęcia, aż mogła oglądać je z odległości kilku dobrych metrów. Dopiero wtedy wypuściła oddech (i przy okazji zdała sobie sprawę, jak długo go przetrzymywała). Jaszczuropodobny stwór był nieduży, o wiele mniejszy od smoka i miał jakieś trzy metry długości, licząc z ogonem. Przypominał nieco warany wygrzewające się nad Aekh-Revas'h, z tym, że miał płachty skóry przyrośnięte do przednich kończyn. Dzięki temu wiwerny mogły wznosić się w powietrze, choć niezbyt wysoko. Były takimi kurami wśród latających gadów.
 Dziewczyna w zamyśleniu otrzepała spódnicę ze wszędobylskiego kurzu i usiadła po turecka. Cóż za wspaniały sposób na rozpoczęcie dnia, pomyślała. Obudzić się i o mały włos nie zginąć. nieźle. Wystarczająco dużo emocji jak na dziś. Przez najbliższe pół dnia nie tknę palcem żadnej roboty. Tylko odpoczynek i relaks.
 Wstała, stękając delikatnie - nierozciągnięte mięśnie lekko ją bolały. Postanowiła coś na to zaradzić, wybierając się na małą przebieżkę, chociażby nad rzekę. Tym razem w ludzkiej formie - chciała poradzić sobie z dziwacznym nałogiem na własną rękę.
 Po szybkiej rozgrzewce truchtała w kierunku Trebany z sandałami w ręku, bo wolała przemieszczać się na boso. Można wtedy lepiej wyczuć podłoże, często się tłumaczyła. W rzeczywistości przez buty okropnie pociły jej się stopy, a dziewczyna nie chciała brzydko pachnieć. Lecz jak miałaby to komukolwiek powiedzieć? Wyczuwanie podłoża brzmiało o wiele lepiej.
 Z zaskoczeniem odkryła, że zazwyczaj opustoszałe nadbrzeże rzeki było okupowane przez jedną zupełnie nieznajomą jej osobę. Jutrzenka rzuciła obuwie na ziemię, przeczesała loki palcami (ała, cholera, moje włosy) i spokojnie podeszła do postaci, ignorując wszelkie obowiązujące zasady ostrożności.
 Osoba, jak się okazało, była dziewczyną o złocisto-brązowych włosach spadających puchatymi falami po jej ramionach. Niamh nie mogła ujrzeć jej twarzy, bowiem wzrok dziewczyny skierowany był w kierunku spokojnego biegu Trebany.
 Jutrzenka nie chciała straszyć potencjalnej towarzyszki, postanowiła przywitać się cicho i delikatnie. Otworzyła usta, by zacząć mówić, lecz--
- Cześć... - powiedziała brunetka, nawet się nie odwracając.
 Zaraza, ma dobry słuch!
- Eheh, cześć! - Niamh postanowiła odpowiedzieć, jak gdyby nigdy nic, żeby nie budzić zbędnego niepokoju. Podrapała się po karku, by dziewczyna odwróciła się wreszcie twarzą ku niej. Miała ładną twarz o lekko elfich rysach i złotawe oczy - Nie chciałam wystraszyć. Ładną mamy dziś pogodę, jak na zimę, to i wybrałam się na spacer. Przyznam, że rzadko widuje się kogoś w tych okolicach, Mieszkasz tutaj, czy przejazdem?
 Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, który uważała za sympatyczny.

[Domenika~?]

niedziela, 10 stycznia 2016

Opowiadanie Niamh

(ciąg dalszy opowiadania Corvusa)

 Wyścig zaproponowany przez Carrowa był emocjonujący, rozegrał się bardzo szybko i zakończył się niezbyt zaskakującym zwycięstwem Niamh. Dziewczyna była przyzwyczajona do tego, że w większości podobnych gonitw jej długie gepardzie nogi wynosiły ją daleko przed jej rywali. Dzięki temu nauczyła się nie odczuwać satysfakcji ze zwycięstwa, lecz ze zwykłej, przyjacielskiej rywalizacji. Tym razem nie było wcale inaczej.
 Usiedli na trawie, aby nieco ochłonąć. Znajdowali się wcale nie tak daleko od Yvenreill, a słońce wciąż trwało wysoko na nieboskłonie, nawet jak na zimę. Mieli więc sporo czasu na ewentualne pogaduszki, a żadne z obecnych nie miało zamiaru długo siedzieć w ciszy.
 Corvus zaproponował, że każde z nich podzieli się kilkoma interesującymi faktami na temat siebie samych. Aby dać im przykład, zaczął od siebie i szybko zadziwił dziewczynę swoim prawdziwym imieniem (Vincent brzmi całkiem ładnie, pomyślała) i nietypową przeszłością. Kiedy miała zamiar dopytać się o coś jeszcze, Carrow przerwał jej w połowie zdania, a Corvus szybko skorzystał z okazji i temat zszedł na węże w niesamowitym tempie.
 Niamh jeszcze nigdy nie doświadczyła tak gwałtownego przerwania jej napływającego potoku pytań. I nie mogła przyznać, że była z tego zadowolona.
 Z radością przystała na propozycję opowiedzenia coś o sobie. Bardzo lubiła opisywać innym swoje plany na przyszłość, marzenia, cele, wszystko, czego w życiu pragnęła. Do niedawna podchodziła do swojej przeszłości z niechęcią, lecz powoli przekonywała się do tego, że trzeba przełamać własny strach.
- Urodziłam się w Drev-thuor, mieście portowym nad Morską Szczeliną - zaczęła nieśmiało, wpatrując się w horyzont i uśmiechając delikatnie - Wiecie, tam, gdzie morze wżera się w ląd. Było tam strasznie głośno i zawsze cuchnęło rybami. Moi rodzice byli podróżnikami, a właściwie poszukiwaczami przygód.
 Przerwała na chwilę, a z ust jej towarzyszy wydobyły się lekkie westchnienia zachwytu. W świecie pełnym niespodzianek i niebezpieczeństw poszukiwanie przygód było ryzykownym zajęciem, lecz bez wątpienia było co o nim opowiadać. Nie każdy nadawał się do tego typu roboty.
- Zwykle nie było ich w domu. Wyruszali na całe miesiące, a potem wracali z tobołkami pełnymi starożytnych skarbów, złotych kielichów i złota, które dostali na targu za sprzedane kamienie szlachetne. Czego jak czego, ale pieniędzy nam nie brakowało - zaśmiała się - Uwielbiałam słuchać ich opowieści. Podobno prawie przebyli Góry Graniczne, które dzielą zachodnie puszcze od terenów nieskażonych ludzkim wpływem... Zatrzymała ich lawina. Słyszałam, że widzieli jednego z ostatnich smoków: miał trzy metry długości, chude łapy i był pokryty chropowatą skórą. Kiedy słuchałam ich opowieści, miałam ogromną ochotę wybrać się tam z nimi. Nawet ich prosiłam, żeby wzięli mnie ze sobą, żebym mogła zobaczyć rozległe doliny zachodu i kry na Morzu Cieni... Lecz mówili mi, że jestem za mała i muszę zostać w domu. Za każdym razem czekałam cierpliwie.
 Dziewczyna zrobiła małą przerwę, by wykorzystać ją na wzięcie paru głębokich oddechów. W pamięci od razu pojawiły jej się wysokie postacie rodziców odziane w ubiory podróżnicze wysokiej jakości. Jutrzenka próbowała z całych sił, jednak nie była w stanie przypomnieć sobie, jak wyglądały ich twarze. A tak bardzo chciała wiedzieć.
- Czekałam też wtedy, gdy nie wrócili. Zazwyczaj ich wyprawy zajmowały kilka miesięcy, maksymalnie pół roku, lecz w tamtym momencie nie wracali do domu od prawie trzystu dni. Pewnego dnia usłyszałam na targu, jak ludzie mówili o śmierci pary podróżników, że spadli w przepaść, gdy próbowali skrócić swoją podróż. Wiedziałam, o kim mowa, bo wymienili ich imiona. A potem wszystko działo się bardzo szybko. Babcia bardzo szybko zachorowała, pieniądze bardzo szybko się skończyły, bardzo szybko przyłapano mnie na kradzieży. Śmierć babci była szybka, szybko zostałam sierotą i szybko przygarnął mnie Camdin.
 Niamh podkuliła kolana pod brodę i objęła je rękoma.
- A teraz żyję tutaj.
 Kilkadziesiąt sekund ciszy, jakie zapanowało po ostatnim zdaniu Jutrzenki, pełno było niewypowiedzianych słów. Jednak dziewczyna wiedziała, że nie ma co szukać współczucia, bo takie było życie - Corvus także doświadczył czegoś podobnego, a kto wie, co musiał przeżyć Camdin? Los nikogo nie szczędził, szczególnie zmiennokształtnych i to w takich czasach.
- Chcę zostać poszukiwaczką przygód - Niamh zaczęła, jak gdyby nigdy nic - Chcę zwiedzać nieznane krainy, odkrywać zapomniane grobowce i podziwiać krajobrazy. Mam wystarczające fundusze, nawet pomimo tego, że regularnie je marnuję, heh...
- Dlaczego więc się wahasz? - zapytał ptasi zmiennokształtny.
 Jutrzenka roześmiała się pogodnie, wyraźnie zbijając tym z tropu swoich towarzyszy. Wyciągnęła nogi przed siebie, oparła się rękoma o ziemię za swoimi plecami i wbiła spojrzenie w niebo.
- Boję się, tak myślę. Wiem, co powiecie: "jesteś bardzo odważna, nie masz się czego lękać!". Jest jedna rzecz, która wywołuje u mnie gęsią skórkę. Boję się śmierci - przerwała na momenty, skubiąc trawę pod opuszkami palców - Nie chcę skończyć tak, jak moi rodzice. Chcę żyć. I myślę, że właśnie dlatego czekam z decyzją. Bardzo chciałabym wyruszyć, lecz zbyt mocno się lękam.
 Spojrzała na chłopaków siedzących u jej boku. Carrow wbijał wzrok w ziemię, przybierając niemożliwy do rozszyfrowania wyraz twarzy. Corvus, w przeciwieństwie do niego, patrzył się dziewczynie prosto w oczy. Niamh mogła zauważyć coś w jego spojrzeniu, jakby jakąś ukrytą wiadomość, lecz nie miała pojęcia, jak ją odczytać.
- Hej, Carrow, myślę, że teraz twoja kolej - ptasi zmiennokształtny przerwał wymianę spojrzeć, odwracając się do towarzysza.

[Carrow?]

sobota, 9 stycznia 2016

Opowiadanie Domeniki

Domenika miała powtarzający się sen: Las... ogromny, ciemny i chłodny. Wokół niej dziwne głosy, których nie może zrozumieć. Kiedy zaczyna się denerwować wpada w przepaść, z której łapie ją jakiś chłopak. Nigdy nie można zapamiętać jego twarzy, ale pamięta jego boski uśmiech.
Domenika obudziła się jak zawsze z krzykiem. Nabrała powietrza i wstała ze swojego łóżka. Łóżko jak łózko, tylko zawsze zostawione w nieładzie. Przebrała się i wyszła z jaskini. Jej oczom okazał się piękny widok jeziora Aekh-Revas'h. Było jeszcze wcześnie rano, a kompletną ciszę przerywały śpiewy ptaków. Dziewczyna wzięła swoje skrzypce i zaczęła grać. Melodia była smutna, prosto z serca. Jej serce płakało z tęsknoty, za rodziną, za miłością, za przyjaźnią. Kiedy grała, po jej policzku popłynęły łzy. Odłożyła skrzypce na miejcie i otarła łzy. Brakuje jej bliskości, miłości, rodziny, przyjaźni, życia... Zarzuciła torbę na ramię i zmieniła się w geparda. Znosiła ból przemiany, dla niej gorszym bólem była tęsknota. Wyruszyła do lasu po zioła do mikstur i maści. Kiedy dotarła do puszczy Poskręcanych Pni, zebrała potrzebne zioła, wsadziła je do torby i ruszyła. Kiedy biegła czuła wolność, radość i spokój. Kiedy zakręcała wpadła na czarną panterę, spojrzała w jej oczy i pobiegła dalej. Przystanęła odpocząć przy rzece Trebanie. Łyknęła trochę wody i przypomniała ostatnie słowa brata: "Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć.". Domeni poczuła nowy zapach, odwróciła się i zobaczyła jakąś postać. Zmieniła się w człowieka i powiedziała:
- Cześć...

[Ktoś?]

Susan odchodzi


Powód: Brak odpisu na opowiadanie, odejście z własnej woli przez niechęć do stosowania się do zasad bloga i uniwersum.

------------

Żegnamy.
ozięble

środa, 6 stycznia 2016

Opowiadanie Corvusa

(ciąg dalszy opowiadania Carrowa)

Carrow zaproponował wyścig. Corvus bardzo lubił wszystkie rozrywki fizyczne, więc pomysł przypadł mu do gustu. Spojrzał umownie na Niamh. Wiedział, że ona też chętnie się rozerwie.
- Zgoda... Jako ludzie? Czy może zwierzęta? - zapytał.
- Myślę, że w zwierzęcej formie będzie nieco ciekawiej - stwierdził Carrow.
Uśmiech zawitał na ustach Niamh. Chłopak jeszcze nie wiedział, iż ma do czynienia z gepardem. Corvus zastanowił się nad sytuacją. To oczywiste, że dziewczyna jest najszybsza.
Choć podczas lotu nurkiem osiągał wielkie prędkości, aby to osiągnąć musiałby wzbić bardzo wysoko co zajmie za wiele czasu. Zwykłym lotem najwyżej zbliży się do maksymalnej prędkości geparda.
Carrow jeszcze na wszelki wypadek zapytał:
- Czy aby na pewno panujecie nad przemianą? Żeby nie było zbędnych niespodzianek...
- Poradzimy sobie - zgodnie stwierdzili.
- Więc, kto pierwszy do zakrętu - odparł Carrow.
Zaczęli przemianę. Corvusowi zajęło to chwilę krócej, rzadko miewał problemy z przemianami, zwykle były dość krótkie, a nieprzyjemności z nimi związane dawno nauczył się ignorować.
Obok siebie stanęły gepard, czarny koń i ptaszysko. 
Sam wyścig nie był długi, mimo to męczący. Niamh starała się nie zostawiać ich zbytnio z tyłu. Corvus leciał dość nisko, a manewry między, niektórymi gałęziami i tak sprawiały trudność.
Do tej pory zastanawiał się jak to możliwe, że zaprzyjaźnił się z gepardem. Nadal odczuwał lęk co do kotów, a jej towarzystwo przynajmniej w tej formie wprawiało go w lekką niepewność. 
A mimo to kilka metrów przed nim biegł teraz wielki kot, a on jeszcze nie zwiał. Wyścig zakończył się oczywistym sukcesem Niamh. Odmienili się, na całe szczęście ubrania pozostały w całości.
Wynik wyścigu specjalnie nikogo nie interesował to tylko zabawa. Usiedli, aby nabrać tchu. 
- Myślę, że powinniśmy coś o sobie powiedzieć - walnął prosto z mostu Corvus - Słabo się znamy, powinniśmy dowiedzieć się o sobie trochę więcej.
Chłopak liczył, że te znajomości nie rozpadną się tak szybko jak wszystkie jego dotychczasowe przyjaźnie. 
- Faktycznie, znamy tylko swoje imiona - zaśmiał się Carrow - Ty podałeś pomysł, więc zaczynaj.
Corvus nie bardzo wiedział, od czego zacząć...
- Więc tak... Na imię mam Vincent - powiedział z pewną odrazą i od razu zauważył dziwne spojrzenia dwójki - Ehm... Tak wiem, nie tak się przedstawiłem, ale nie cierpię tego imienia, więc rzadko go używam. Zdecydowanie wolę Corvus lub ostatecznie Vins.
- Dlaczego nie cierpisz swojego imienia? - zapytała wyraźnie zdziwiona Niamh.
- Po prostu ono źle mi się kojarzy, za bardzo przypomina mi wstrętną rodzinę.
- Ale... czemu wstrętną?
- Nie lubię o tym mówić. Wyjaśnię to skrótem: ojciec jako jedyny w rodzinie człowiek nienawidził polimorfików jak samego diabła, był psychiczny i chciał wszystkich pomordować. Dziś nie żyją oboje. Tak, wiem, to brzmi jak opowieść z horroru, ale naprawdę się zdarzyło.
- Dobrze, ale w takim razie dlaczego... - nie zdążyła dokończyć gdyż przerwał, jej Carrow.
- Wystarczy już tych pytań, niech mówi sam co uważa za ważne - zaśmiał się.
- Dopowiem tyle, że jesteście jedynymi moimi znajomymi, jak do tej pory wszyscy moi przyjaciele odwracali się ode mnie po kilku dniach... Latami byłem samotnikiem z przymusu. Liczę wreszcie 
na pomyślność losu, ale wracając do ogółu, mam lat już 20 i - nie dokończył gwałtownie odsunął się. Pomiędzy Carrowem i Niamh przepełzał niewielki jeden z tych zwykłych i niegroźnych węży. 
- Jak ja nie cierpię tego ohydztwa - mruknął z odrazą pod nosem.
- To tylko wąż - zauważył Carrow.
- Tylko to za mało powiedziane - parsknął w odpowiedzi Corvus - Nie lubię węży...
- Każdy się czegoś boi - zaśmiała się Niamh.
- Akurat węży się nie boję, po prostu brzydzę - uśmiechnął się, przypomniała mu się wcześniejsza sytuacja, gdy po raz pierwszy się spotkali - Dobrze, więc teraz wasza kolej. Kto pierwszy powie coś o sobie?

[Niamh? Carrow? Powiedzcie coś o sobie :3]

wtorek, 5 stycznia 2016

niedziela, 3 stycznia 2016

Opowiadanie Carrowa

(ciąg dalszy opowiadania Niamh)

Słońce wschodziło, budząc tym las. Ciemny ogier kłusował między drzewami, w powietrzu unosił się wilgotny zapach rosy. Koń powoli przyśpieszał, jakby coś go spłoszyło. Biegł teraz polaną na, której końcu zmienił się w człowieka. Ciemnowłosy obejrzał się czy wszystko ma na sobie, ubrał płaszcz i ruszy do pobliskiego młyna, gdzie pracował. Jednak przejście tego kawałka zajęło mu trochę więcej czasu niż przypuszczał.
- Przepraszam za spóźnienie - krzykną otwierając drzwi.
- A, nasz pan spóźnialski - krzyknął młynarz – Jaka była umowa?
- Pracuje tu dopóki nie spóźnię się dwa razy.- powiedziałem.
- No właśnie, a to był drugi raz. Bardzo mi przykro ale będę cie prosił o wyjście.
- Proszę o jeszcze jedną szansę.- zaczął chłopak
- Miałeś ją. Proszę wyjdź. - powiedział młynarz.
- A więc do widzenia - wyszedł rozzłoszczony.
Pobiegł w las.  Nie oglądając się za siebie. Po chwili przystanął, oddychając ciężko. Usiadł na ziemi i zaczął mówić do siebie.
- Spokojnie, oddychaj, nie przemienisz się. Poskrom to dasz rade.
Siedział tak borykając się z emocjami. Kiedy mu przeszło po niewiadomo jakim czasie, ruszył do gospody. Usiadł przy barze. Często tu przebywał, więc znał i lubił barmana.
Był to starszy człowiek, o lekkim zaroście i ojcowskim spojrzeniu.
- Witaj Carrow. Co cię tak wcześnie sprowadza? - zapytał choć pewnie domyślał się powodu.
- Młynarz mnie wylał, nie wiesz może czy ktoś nie szuka pracownika? - zapytał chłopak.
- Szkoda, lubiłeś tę prace. Co do twojego pytania. Nie o uszy mi się nie obiło by ktoś szukał- odparł - ,ale wiesz możesz mi pomóc na polu, może nie dostaniesz dużej zapłaty ,ale zawsze to coś.
- Oczywiście, dziękuje.- odparł młodzieniec z entuzjazmem - Co mam zrobić?
- Powyrywać wszystkie chwasty które zostały po zimie. - odpowiedział starzec podając mu łopatę opartą o ścianę.
- Dobrze zabieram się do pracy- odpowiedział - Do widzenia. - dodał w drzwiach i ruszył na pole.
Trochę mu to zajmie gdyż tego roku zima nie była taka sroga i chwasty mało ucierpiały. Zajął się pracą i nawet nie zauważył że zbliżają się ku niemu dwie osoby.
- Witaj! - usłyszał nagle dwa głosy obok siebie. Kobiecy i męski
- Carrow. Prawd ? - zapytał mężczyzna stojący przy kobiecie
- Tak z kim mam przyjemność?- spytał
- Na imię mi Niamh a on - wskazała na chłopaka - nazywa się Corvus.
- Miło  cię poznać - odezwał się chłopak
- No mi was też miło poznać. - odparł chłopak. - właściwie to koniec na dziś. Przejdziemy się ? - zapytał
- Jasne czemu nie. - odparli oboje ochoczo.
- Długo tu mieszkasz? - zapytała Niamah.
- No już trochę czasu tu jestem. - odparłem
- Mieszkasz sam? - zapytała
- Tak. Mieszkam sam. - odparłem już troszkę poirytowany.
- Dlaczego?- zapytała
-  Ciekawska jesteś. – powiedział po czy odparł -To nie jest takie proste do opowiedzenia.
- Rozumiemy - wtrącił się chłopak - powiesz kiedy indziej.
Szli chwile przez las w milczeniu. Carrow  wpadł na głupi pomysł jak rozluźnić atmosferę.
- To co może mały wyścig?- zapytał.

 [Niamh, Corvus co dalej wasza decyzja… ścigamy się?]

Od Revii

Nasza kolejna misja kończy się powodzeniem, dałam sygnał reszcie, żeby kończyła, a sama odwróciłam się na pięcie i truchtem zmierzałam w stronę lasu, gdzie miałam się przemienić w tygrysa. Zanim to nastąpiło usłyszałam głośny huk. Fala uderzeniowa wyrzuciła mnie w bok, poczułam silny ból i straciłam przytomność. Kiedy się już obudziłam ujrzałam jednego z naszych, i skutecznie zwróciłam na siebie uwagę chrząknięciem.
- Już się obudziłaś? - odparł zaskoczony - Wysadzili ciebie w powietrze, oderwało ci połowe ciała.
W tym momencie wstrzymałam oddech. Chyba powinnam już nie żyć. Uśmiechnęłam się zadziornie do towarzysza. 
- Dziękuje za uratowanie życia.
- Gramy w jednej drużynie - również się uśmiechnął
Zastanawiałam się co on takiego zrobił, że jeszcze żyje. Obejrzałam swoje ciało, i rzeczywiście połowy nie było.
- Czy da się coś zrobić, żebym odzyskała drugą część?
- Odzyskać? Nie, moja magia jest za słaba, ale mogę nałożyć iluzje, będzie to ryzykowne. 
Parsknęłam i kiwnęłam głową na znak, że jestem gotowa. Mag zaczął szeptać zaklęcia i przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny zimny ból. Zamknęłam oczy i zacisnęłam wargi. Kiedy skończył otworzyłam oczy, druga połowa ciała była taka sama jak kiedyś, poza jednym wyjątkiem: nie było na nim starych blizn. Wstałam oglądając się ponownie. 
W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie i reszta grupy wpadła do środka. Najwyraźniej byli zdziwieni, że wciąż żyje, ale nie komentowali. Stanęłam na środku i czekałam aż się uciszą. Sięgnęłam do tylnej kieszeni po zeszyt, jednak go nie wyczułam. Zmarszczyłam brwi, wiedziałam, że żaden z chłopaków go nie ma.
- Szlag by ich trafił. Zaczekajcie tutaj - rzuciłam w wiatr i wybiegłam schodami na góre zamieniając się w zwierzęcą postać. 
Wiedziałam już, że to służby porządkowe go zabrały. Pobiegłam jednak najpierw na miejsce zdarzenia, po czym skierowałam się na komendę. Nie spodziewający się ataku policjanci nie zdążyli zareagować, a ja to wykorzystałam, by rozpłatać im gardła. Przeszukałam pokoju i znalazłam zeszyt w ostatnim, zabezpieczonym w trwałym papierze. Pochwyciłam go w zęby i wyskoczyłam przez otwarte okno komendy, kierując się w stronę domku. Upewniając się, że nikt za mną nie podąża, ani mnie nie obserwuje skierowałam się do chatki, gdzie już przybrałam ludzką postać. Zeszłam na dół do piwnicy i rzuciłam zeszyt na stół. Sama się o niego oparłam i odgarnęłam zabrudzone krwią włosy.
- Długo cię nie by--
- Zamknij się. - warknęłam, przerywając mu - wiedzą o naszych planach, pewnie już mają kopie. Dobra do rzeczy. Mapa. - wyciągnęłam rękę i po chwili została mi wręczona.
Były na niej zakreślone miejsca naszych przyszłych ataków, jednak na razie były bezużyteczne. Odnalazłam miasto które już wcześniej miałam na oku, dosyć duże i bogate, idealne. 
- Następne miejsce naszego ataku będzie tutaj - wskazałam, tak, żeby zobaczyli - To daleko, ale takiego miejsca się nie spodziewają. Ja zatrzymam się tu - zakreśliłam na mapie Yvenreill - Wy będziecie trochę dalej, czyli tu, tu i tu - zakreśliłam kolejne kilka miasteczek i wiosek z strony naprzeciwko mojego przyszłego miejsca pobytu. - Atakujemy za kilka tygodni skoro świt, przyśle wam kogoś żeby was powiadomił. Gdy już dotrzemy do tamtego miasta, skierujemy się od wschodniego boku, atakując obrzeża i docierając do centrum, akcje zakończymy wkraczając do zachodniego lasu i kierując się do ustalonych miejsc zatrzymania. Po kolejnym dniu wyruszymy na południe do Yvenreill.
Potem jeszcze dyskutowaliśmy o planie, każdy zyskał nową tożsamość, rozdałam im nowe dowody. Potem każdy z nas wyruszył w swoją stronę różnymi drogami. Podróż byłaby za długa więc udałam się do miejscowej stajni, żeby odkupić konia, już wcześniej został zarezerwowany dla mnie. Wyjęłam z kieszeni pieniądze, kilka było zabrudzonych krwią, więc szybko schowałam je do kieszeni i dałam odliczoną sumę sprzedawcy i odebrałam konia, dostałam dodatkowo ekwipunek, więc nie musiałam się już o to martwić. Wsiadłam na czarnego rumaka i ruszyłam galopem w odpowiednią stronę. Na moje szczęście gdy byłam dzieckiem uczono mnie jazdy konnej, co nieco jeszcze z tego pamiętałam.
***
Po kilku dniach dojechałam na miejsce. Podając tożsamość wjechałam przez bramy miasta. Wszystko już zostało zaplanowane, pojechałam do pobliskiej stajni, gdzie zarezrwowałam boks i pozostawiłam tam wierzchowca, na razie nie będzie mi potrzebny. Znalazłam też wolny dom niedaleko centrum i rynku. Zadowolona wykupiłam posesje i zaniosłam tam moje rzeczy. Chciałam bliżej poznać to miejce, założyłam na siebie płacz i na głowę naciągnęłąm kaptur, na razie wolę pozostać innym mieszkańcom nieznana. Kierowałam się w strone głównego placu, kiedy na kogoś wpadłam, przez przypadek podkładając tej osobie nogę. Spojrzałąm się z zaciekawieniem i na mojej twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek.
- A któż to wchodzi mi w drogę?

[Ktoś?]

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Opowiadanie Silas

(ciąg dalszy opowiadania Niamh)

OSTRZEŻENIE:

- Golizna

Poczuła nieprzyjemny, lekko palący ból w stawach towarzyszący przemianie. Gdy jej wzrok znalazł się na wysokości źdźbeł trawy, a palce rąk nie mogły już zacisnąć się w pięści, bo cóż, zastąpiła je para skrzydeł, wypełniła swoje ptasie płuca ciepłym, zimowym powietrzem na uspokojenie zmęczonego procesem organizmu.
Silas już od dziecka nie przepadała za swoją zwierzęcą postacią. Odkąd każda próba lotu kończyła się rozbiciem o pobliskie drzewo, całkowicie zaniechała latania. Nigdy nie opanowała dobrze tej umiejętności, więc jako mały ptak, niezdolny do wzbicia się w powietrze, zawsze czuła się niezwykle słaba i bezużyteczna. Traktowała swoją zmiennokształtność bardziej jak klątwę niżeli dar. Unikała przemiany jak tylko mogła, lecz nawet ona po zbyt długiej przerwie w końcu zaczynała jej pożądać. W takich momentach zwykła odizolowywać się od innych, iść nad jakiś spokojny akwen by pomoczyć kaczy kuper w chłodnej wodzie i uspokoić myśli. Taki moment nastąpił właśnie teraz.
Porzuciła ubrania i podreptała na swoich małych nóżkach w stronę jeziora, nie martwiąc się o los ekwipunku. Mało kto zapuszczał się w las na tyle głęboko żeby trafić do miejsca, w którym nie było właściwie nic poza ogromną kałużą, a nawet gdyby komuś zachciało się ukraść jej własność, nie posiadała przy sobie kompletnie nic wartościowego.
Zanurzyła się w przyjemnie zimnej wodzie i popłynęła przed siebie, zostawiając za sobą koliste fale na niezmąconej, nieskazitelnie gładkiej tafli. Zatrzymała się w miejscu niezbyt oddalonym od brzegu, podejrzewała, że nikt nie będzie jej teraz potrzebował, więc postanowiła uciąć sobie krótką drzem.
Z błogiego spokoju wyrwał ją melodyjny, wysoki głos, jednocześnie przyprawiając ją o palpitacje serca.

W błyskawicznym tempie zwróciła dziób w stronę suchego lądu by ujrzeć siedzącą przy nim młodą dziewczynę o gęstych, brązowych włosach i dosyć ciemnej, zdradzającej obecność krwi Ludu Południa w rodzinie, karnacji. Nie można było dostrzec nigdzie jej kompanów, osamotniona nieznajoma wypalała swoimi ślicznymi, śmiejącymi się wraz ustami oczkami dziurę w duszy Silas, co wskazywało na to, że zwracała się... Do niej? Musiała albo jakimś cudem rozpoznać w niej polimorfika, albo była osobą na tyle nienormalną żeby gadać do kaczki. Tak naprawdę zdezorientowane i zaspane ptaszysko nie zdołało zrozumieć nic z tego, co dziewczę próbowało mu przekazać, postanowiło zbliżyć się do intruza żeby sprawdzić czy wszystko z nim dobrze, a ten wyszczerzył się do pierzastego stworzenia, prezentując komplet czterdziestu czterech śnieznobiałych zębów.
Silas mentalnie odetchnęła z ulgą, zarazem przeklinając paskudnie samą siebie w myślach. W ogóle nie wzięła pod uwagę możliwości spotkania innego zmiennokształtnego, nawet mimo znajdowania się na terenie przeznaczonym dla jej podobnych.
Uznała
, że przedstawienie się wariatce i spytanie, czy nie potrzebuje czasem pomocy było świetnym pomysłem. Wyszła więc na sporą kępę uschłej trawy obok dziewczyny, otrzepała swoje piórka z kropelek wody i rozpoczęła piekielnie bolesny proces ponownej transformacji w człowieka. Pomyślała sobie, że na tę chwilę wystarczy jej już przebywania w ciele ptaka, Łaknienie zostało zaspokojone. Poza tym, w tej postaci o wiele trudniej byłoby porozumieć się z młodym polimorfikiem, nie każdemu w końcu udało się poznać tajniki kaczej mowy.

Poczuła jak wilgotne od zimnej wody, rude pukle opadają na jej plecy wywołując niemiły dreszcz przechodzący przez obręcz barkową. Otrząsnęła się i nachyliła nad klęczącą przy ziemi brunetką, prawie całkowicie zakrywając ją swoim cieniem.
 - Te, mała, wszystko w porządku? Nie zgubiłaś się czasem? I czego z kaczką gadasz i się tak szczerzysz? - mruknęła do niej bardziej zastraszającym niż współczującym tonem, sprawiającym, że cała scena wyglądała jakby wioskowy chuligan znęcał się nad chuderlakiem.
Ta z kolei obdarowała ją zmieszanym spojrzeniem, po czym zwróciła się w  stronę zbiornika wodnego, gdy na jej policzki wystąpiła czerwień.

 - Wybaczy pani, nie chcę wyjść na chamidło odpowiadając pytaniem na pytanie, no bo to chyba nieładnie - odezwała się w końcu starając się brzmieć jak najpewniej. - Ale czy wiedziała pani, że jest pani taka trochę... Goła?
Zielonooka łypnęła na nią pytająco spod zmarszczonych brwi, lecz chwilę później spuściła wzrok tak, że mogła ujrzeć swoje blade, nagie ciało w pełnej okazałości. Zauważywszy w jak niekomfortowej sytuacji się znalazła, chwyciła szybkim ruchem ręki odzienie leżące nieopodal i, zawstydzona, jeszcze szybciej wskoczyła za duży krzew, przypominający bardziej kulę ubitą z drobnych, suchych patyczków niż żywą roślinę.
Z trudnością wciągnęła spodnie na wciąż mokre nogi i przynajmniej dziesięć razy poprawiła klejącą się do jej skóry, upaćkaną ziemią tunikę. Gdy już się ubrała, ruszyła niespokojnym, rozhybotanym krokiem by z niemałym trudem ponownie spojrzeć w oczy nieznajomej.

 - Ugh - prychnęła zdenerwowana przecierając czoło wierzchem dłoni. - Lepiej... Nie wracajmy do tego, dobra?
 - Jasne! - zgodziła się entuzjastycznie dziewczyna wstając i podskakując w tym samym czasie, przywodząc na myśl kociątko próbujące złapać dręczącego go owada. - Teraz chyba o wiele łatwiej będzie nam rozmawiać! Niech się pani nie martwi, mi się też często zdarza zapomnieć różnych rzeczy, kiedyś na przykład...
 - Czekaj - przerwała jej rudowłosa, mierząc ją wzrokiem bardzo uważnie. Zmarszczyła brwi w zamyśleniu, zaciskając suche i spękane od nieustannego przygryzania usta. Schyliła się tak, że niemal zahaczała końcówką nosa twarz rozmówczyni i zaczęła ją dokładnie badać. - Ja cię znam! - oznajmiła w końcu ze sporą dozą zaskoczenia w głosie.
 - Hę? - było jedynym odgłosem, któremu udało się opuścić gardło speszonej polimorficzki.
 - No, jesteś tym dzieciakiem od Camdina, zgadza się? - spytała, odskakując w końcu od dziewczęcia. Wstrzymała rozmowę ruchem dłoni, odpięła bukłak, swobodnie dyndający na przymocowanym solidnym węzłem do skórzanego pasa sznurku, i pociągnęła z niego przeciągły łyk. Odessała się w końcu, otarła wargi wilgotne od piekącej cieczy o intensywnym, słodkim zapachu miodu i kontynuowała. - Niva... Neevey...
 - Niamh - poprawiła ją wychowanica zielarza.
 - O właśnie!
 - Tak, to o mnie pani chodziło -  przytaknęła skubiąc palcami materiał sukienki. - A pani to...?

 - Jestem Silas - odpowiedziała kobieta prostując się i w bohaterskiej pozie opierając ręce na biodrach. - I skończ z tą "panią", do cholery, bo mnie szlag trafi zaraz. Czuję się przez to starsza o dwadzieścia lat.
 - Dobra - przystanęła na propozycję właścicielka bursztynowych oczu, mimo że jeszcze przed chwilą sama została nazwana dzieciakiem. - To pa... ty... też mieszkasz w Yvenreill? Czym się tam zajmujesz? Co tutaj właściwie robisz? Jak... 
 - Zaczekaj! Bo nie nadążę z odpowiedziami - Silas powstrzymała młodszą koleżankę od rozpędzenia się. - Ta, też mieszkam. Jestem drwalem. Zapewniam twojemu opiekunowi opał żeby słuchać jego paplaniny o zagrożonej florze, pewnie ci o mnie nie wspominał - przedstawiła się z przekąsem, przypominając sobie jak irytujące potrafiły być wykłady mężczyzny na temat, który w prawdzie raczej jej nie obchodził. Nie znaczyło to jednak, że czuła do niego jakiegoś rodzaju wstręt, wręcz przeciwnie. Druid, pomagający młodym polimorfikom, w tym również niegdyś Silas, wiele razy udowodnił, że bez niego osada byłaby w sporych tarapatach. 
Przerwała rozmyślania zauważając, że zniecierpliwiona Niamh drąży w niej wzrokiem dziurę na wylot. Przypomniała sobie ostatnie z jej pytań a przynajmniej zdawało jej się, że było ono ostatnie, i postanowiła udzielić na nie odpowiedzi. - A co tutaj robię? A wyskoczyłam sobie na przechadzkę dla zdrowia, ot spacerek! - oznajmiła energicznie, przeciągając się z uśmiechem na ustach, który, niestety, nie wypadł zbyt naturalnie i sympatycznie.
Zapanowała między nimi cisza tak uciążliwa, że ptasia zmiennokształtna zaczęła zastanawiać się czy nie palnęła jakiejś głupoty. Szczerze mówiąc, Silas miała ochotę na dłuższą pogawędkę z nowo poznaną dziewczyną, choć pewnie nie sprawiała takiego wrażenia, może stąd to milczenie?
Spojrzała na złocistą tarczę słońca, która powoli zaczynała schodzić w dół, w stronę zachodu. Do wioski nie było blisko, a jeżeli całkowicie ściemnieje jej szanse na bezproblemowe odnalezienie domu będą praktycznie zerowe, nie posiadała przecież zdolności widzenia w mroku jak kot. Poczuła ssący głód w żołądku, którego łyk gorzałki nie był w stanie zaspokoić. Musiała wracać do wioski. Odwróciła się jeszcze raz do Niamh oczekując od niej jakiejkolwiek reakcji.

   
(Niamh, dokończysz?)